L jak luty
L jak lawenda
L jak lawendowe ciasteczka
Jeszcze nie tak dawno lawenda była dla mnie czymś abstrakcyjnym. Kojarzyła mi się z molami, naftaliną, szafą, starością, zimą. Potem doceniłam jej woń i wygląd kwiatków, mimo, że skojarzenie z zimą pozostało. Tak, właśnie tak, nie lato, ale właśnie zima, a zwłaszcza luty pachnie mi lawendą. W ubiegłym roku szczególnie:). Chyba ciąża miała na to wpływ...Miałam mydło w płynie i w kostce, żel pod prysznic i balsam lawendowe. W kuchni zmywałam Ludwikiem lawendowym. W wc kostka i odświeżacz, a jakże lawendowe. Odświeżacz to i żelowy, i w sprayu:) Na szafce przy łóżku w sypialni: krem do rąk i do stóp lawendowe. Nakupiłam suszu z kwiatu lawendy i pachniało mi wszędzie. Jakby tego było mało, to koleżanka, prawie mnie nieznająca podarowała filiżankę z lawendowym deseniem:)))
I w dodatku piekę ciasteczka lawendowe. Chłopcy co prawda za każdym razem twierdzą, że "te ciasteczka to mydłem zalatują", ale smakują im chyba, bo znikają szybko:). Ja je lubię, córcia chyba też, bo zjadłam wczoraj dwa i zero reakcji u Maleństwa:) Dzisiaj znów zjem dwa... a może trzy ...
A takich ciasteczek jeszcze nie jadałam :)
OdpowiedzUsuńhehe, a to ciekawe co pokazujesz i piszesz ;-)
OdpowiedzUsuńEna0210, dziękuję, już śladu po nich nie ma;)
OdpowiedzUsuńEdyta, a warto, bo to nowe doznania smakowe;)
Madziorku, nie tylko ciekawe, ale i smaczne:)
Pozdrawiam